Oj...
patrzę na klawiaturę i zastanawiam się, co mam napisać... czas ucieka, mamy już grudzień (12.12.12 ;)), zimę, I semestr zbliża się ku końcowi, własnie trwają 3 dni próbnych egzaminów, nauczyciele szaleją, nie ma czasu na ogarnięcie chociażby bałaganu w pokoju ;-) a pies... pies żyje, przewala się z podłogi do klatki, z klatki na łóżko... a ja?
Ja mam ochotę nacisnąć magiczny przycisk STOP!
i chwilę odetchnąć. Najlepiej oczywiście z psem. Najlepiej na spacerze
Nie zezwalam na kopiowanie tekstów i zdjęć ze strony bez mojej zgody, zgodnie z Dz. U. 94 nr 24 poz. 83, sprost.: Dz. U. 94 nr 43 poz. 170 cyt.:
„kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów w całości lub w części bez zgody autora jest zabronione, stanowi naruszenie praw autorskich i powiązane jest z odpowiedzialnością karną”.
„kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie materiałów w całości lub w części bez zgody autora jest zabronione, stanowi naruszenie praw autorskich i powiązane jest z odpowiedzialnością karną”.
środa, 12 grudnia 2012
wtorek, 20 listopada 2012
Wracamy do życia!
Już po wszystkim! Witamy życie z powrotem ;)
A tutaj jeszcze kilka zdjęć z treningu dzień przed zabiegiem. Zdjęcia autorstwa Karoliny (http://themastersofdisasters.wordpress.com/), dziękujemy!
A tutaj jeszcze kilka zdjęć z treningu dzień przed zabiegiem. Zdjęcia autorstwa Karoliny (http://themastersofdisasters.wordpress.com/), dziękujemy!
szempion! <3 |
niedziela, 4 listopada 2012
Z pamiętnika wysterylizowanej suki - dzień pierwszy
Czyli najważniejszy ;)
Jeśli czytacie tego bloga to na pewno wiecie, że Li miała zostać pozbawiona swoich pewnych narządów już chyba z 3 lub 4 razy. Za każdym razem coś się nie udawało, ale w końcu doszło do skutku! I tak od wczoraj Li jest suką już tylko w połowie ;-)
Cały zabieg przeszedł bez problemu, Li wybudzona, nie do końca kontaktuje, ale idziemy do domu. Tfaasz miała całą zamuloną, chodziła jakby trochę w nocy zaszalała ;) ale po takim zabiegu to przecież norma. Piesek wziuum do klateczki i śpi. W pokoju okna zasłonięte, ciemno, cisza, spokój, niech odpoczywa. Generalnie każdy chodził na paluszkach :D
Na spacerach zachowuje się tak, jakby jej nic nie było, może z tym, że nie jest taka podekscytowana każdym wyjściem. Załatwia się normalnie, koty obszczekuje...
Problem jest natomiast z jedzeniem i piciem. O ile do tego pierwszego póki co absolutnie jej nie zmuszam, tak pić by pasowało, żeby sucz się nie odwodniła. A co ja jej wleję do pyszczka, to ona zwymiotuje...
Szkoda mi też jej strasznie bo nie może sobie znaleźć miejsca, tak, żeby było jej wygodnie i nic ją nie bolało. Nie potrafi uleżeć nawet kilku minut, z jednym wyjątkiem... Przeniosłam się na podłogę, żeby Li nie musiała wskakiwać do mnie na łóżko... 1 w nocy, ja idę spać, a piesek co? Przy kołdrze ułożony, ślicznie nic ją nie boli i leeży. Leży i leży i końca nie widać... Cieszyłam się, że wreszcie może odpocznie, a z drugiej strony byłam wkurzona xD no ale cóż się dla tego kochanego kundla nie robi, położyłam się obok niej i nieprzykryta poszłam spać. ZIMNO! ;)
Dzisiaj dzień drugi - minęły już prawie 24h od zabiegu. Byłyśmy na wizycie kontrolnej, Li ma ściągnięty opatrunek, co wyszło jej na dobre, bo śpi jej się dużo lepiej, nie wierci się. Dostała dwa zastrzyki i ma pić małe ilości wody. Zaczęła bardziej interesować się jedzeniem i piciem - gdy weszłam do pokoju zobaczyłam ją pochyloną nad miską - szkoda tylko, że nie wiem, czy coś pila czy patrzyła co tam takiego jest ;)
Jutro znów do weta... Ehh, chciałabym żeby już było po wszystkim.
Sądzę, że zaufanie po zabiegu będziemy trochę odbudowywać. Li teraz bardziej ciągnie w stronę rodziców, bo oni nie chodzą z nią do okropnego weterynarza, nie zakładają kubraczka, nie wlewają wody do pyszczka, nie noszą na rękach gdy trzeba gdzieś iść, nie dają miliona zakazów...
Jeśli czytacie tego bloga to na pewno wiecie, że Li miała zostać pozbawiona swoich pewnych narządów już chyba z 3 lub 4 razy. Za każdym razem coś się nie udawało, ale w końcu doszło do skutku! I tak od wczoraj Li jest suką już tylko w połowie ;-)
Cały zabieg przeszedł bez problemu, Li wybudzona, nie do końca kontaktuje, ale idziemy do domu. Tfaasz miała całą zamuloną, chodziła jakby trochę w nocy zaszalała ;) ale po takim zabiegu to przecież norma. Piesek wziuum do klateczki i śpi. W pokoju okna zasłonięte, ciemno, cisza, spokój, niech odpoczywa. Generalnie każdy chodził na paluszkach :D
Na spacerach zachowuje się tak, jakby jej nic nie było, może z tym, że nie jest taka podekscytowana każdym wyjściem. Załatwia się normalnie, koty obszczekuje...
Problem jest natomiast z jedzeniem i piciem. O ile do tego pierwszego póki co absolutnie jej nie zmuszam, tak pić by pasowało, żeby sucz się nie odwodniła. A co ja jej wleję do pyszczka, to ona zwymiotuje...
Szkoda mi też jej strasznie bo nie może sobie znaleźć miejsca, tak, żeby było jej wygodnie i nic ją nie bolało. Nie potrafi uleżeć nawet kilku minut, z jednym wyjątkiem... Przeniosłam się na podłogę, żeby Li nie musiała wskakiwać do mnie na łóżko... 1 w nocy, ja idę spać, a piesek co? Przy kołdrze ułożony, ślicznie nic ją nie boli i leeży. Leży i leży i końca nie widać... Cieszyłam się, że wreszcie może odpocznie, a z drugiej strony byłam wkurzona xD no ale cóż się dla tego kochanego kundla nie robi, położyłam się obok niej i nieprzykryta poszłam spać. ZIMNO! ;)
Dzisiaj dzień drugi - minęły już prawie 24h od zabiegu. Byłyśmy na wizycie kontrolnej, Li ma ściągnięty opatrunek, co wyszło jej na dobre, bo śpi jej się dużo lepiej, nie wierci się. Dostała dwa zastrzyki i ma pić małe ilości wody. Zaczęła bardziej interesować się jedzeniem i piciem - gdy weszłam do pokoju zobaczyłam ją pochyloną nad miską - szkoda tylko, że nie wiem, czy coś pila czy patrzyła co tam takiego jest ;)
Jutro znów do weta... Ehh, chciałabym żeby już było po wszystkim.
Sądzę, że zaufanie po zabiegu będziemy trochę odbudowywać. Li teraz bardziej ciągnie w stronę rodziców, bo oni nie chodzą z nią do okropnego weterynarza, nie zakładają kubraczka, nie wlewają wody do pyszczka, nie noszą na rękach gdy trzeba gdzieś iść, nie dają miliona zakazów...
Lilu mówi, że jeśli nie macie takiego stylowego czerwonego kubraczka pooperacyjnego to nawet nie wychodzcie z domu! ;) zdjęcie robione odkurzaczem :x |
piątek, 5 października 2012
(Pod)świadomość
Do napisania tej notki zbierałam się już od bardzo, bardzo dawna... Mam nadzieję, że teraz uda mi się skleić w sensowną całość to, co siedzi mi w głowie :)
Biorąc pierwszego psa do siebie nie miałam jakiś wygórowanych oczekiwań. Li miała być moim najlepszym przyjacielem, miała być moim psem. Nie pamiętam kiedy dokładnie to było, ale w pewnym wieku zaczęłyśmy ćwiczyć pierwsze sztuczki, zaczęłyśmy bawić się w aportowanie, ganiać za frisbee itp. Wszystko było cudownie, ja byłam zachwycona, pies był zachwycony. Mimo, że nasze "treningi" były zdecydowanie za długie, pies był ciągle gotowy i chętny do pracy. Bo to była ZABAWA, my po prostu bawiłyśmy się :) Ja nie miałam żadnych oczekiwań, Lilu nie czuła żadnej presji z mojej strony... cud miód. ;)
Wraz z biegiem czasu zaczęły się się pierwsze zgrzyty. Zwiększała się moja wiedza, a co z tym idzie wymagania i ŚWIADOMOŚĆ jak poszczególne ćwiczenia/sztuczki/inne miały wyglądać. Zaczęłam bardziej przyglądać się naszym sesjom i poprawiać błędy - a jeśli psu nie wychodziło bo źle pokazywałam/Li miała zły dzień/przerosło ją to/nie chciało jej się/miałam za duże wymagania/niepotrzebne skreślić były pierwsze mniejsze lub większe kryzysy. Zaczęłam wywierać na Lilu presję, nad którą w pewnych momentach zdarzało mi się nie panować. Do dzisiaj tak jest - jeśli jestem niestabilna psychicznie (np. zaczynam jeszcze raz jakąś rzecz, chwalę psa, ale w środku jest we mnie jakaś złość, bo nie udało się za pierwszym razem, łatwiej mnie zdenerwować) Lilu cofa się, stoi w miejscu, jest głucha, patrzy na boki i nie ma najmniejszego zamiaru nawiązać ze mną nawet kontaktu wzrokowego, dopóki się nie ustabilizuję ;)
Tak samo do dzisiaj najlepsze są nasze spontaniczne treningi - "poćwiczymy coś? poćwiczymy! dlaczego nie!". Ja nie mam wtedy wymagań i nie naciskam na sucz. Daję Li komendę, ma ją wykonać, jak zrobi dostanie nagrodę i nic więcej od niej nie oczekuję. Nie mam wygórowanych wymagań, zazwyczaj podczas takich ćwiczeń cieszę się tym, że pies w ogóle chce pracować :) ja się cieszę - Li się cieszy - Li chce pracować! Nawet jak zwieje do innego psa nie jestem na nią zła, bo przecież zaraz przyleci i będziemy bawić się dalej.
Z Lilu absolutnie nie przejdzie dokładne planowanie ćwiczeń. Wtedy presja i wymagania podświadomie, automatycznie są większe, bo przecież wiemy i jesteśmy świadomi jak to ma wyglądać. Piesek nie jest wtedy zbyt szczęśliwy i zazwyczaj pracy odmawia, albo robi to bardzo niechętnie. ;) Wiem, że powinnam być wyluzowana i szczęśliwa podczas takich ćwiczeń, ale nie zawsze mi to wychodzi. Jedno małe potknięcie i już w środku się zachwieję, co Lilu potrafi bardzo łatwo wyczuć, a wtedy... klapa.
Jeśli chcę coś z nią zrobić to planuję tylko... co. Np. jeśli chcę poprawić chodzenie przy nodze to owszem, jakiś tam zarys w głowie mam, ale nie planuję szczegółowo ćwiczeń. Poskaczemy do frisbee? OK! Ale czy to będą overy, vaulty, dystansowe... Nieważne! Wyjdzie w praniu! ;) Tak Lilu o wiele lepiej się pracuje, bo obserwuję ją i w zależności obniżam/podwyższam poprzeczkę. Oczywiście są wyjątki, kiedy szczegółowe planowanie pomaga, ale jest ich baaaardzo malutko. :) a wyjątek potwierdza regułę...
Długo zajęło mi zaakceptowanie faktu, że z Lilu jest marny pies sportowy. Predyspozycje fizyczne ma ogromne (mając 35 cm w kłębie potrafi skakać na metr w górę, czasem i więcej, jest z niej mała torpeeeeedka) ale gorzej z samym faktem pracy. Bardzo różnie z tym bywa, więc jeśli mamy się denerwować obie, jeśli coś nie wyjdzie to.... po co? ;)
Gdy miałyśmy kryzysy w pracy często robiłam przerwy na zasadzie spacerujemy, nic nie robimy/klikamy niewielkie rzeczy, lovciamy się i w ogóle... :D Teraz tak jak wygląda przerwa wygląda nasze życie. Mimo żalu pożegnałyśmy się z flyballem, nie pamiętam, kiedy ostatni raz mój pies biegał za piłką. Jeśli biorę ją w jakieś stare lub zupełnie nowe miejsce i widzę, że nie ma ochoty biegać za zabawką nie robi tego. Po prostu spaceruje, idzie obok nawet jeśli wokół pieski pracują. Znacznie zminimalizowałam treningi frisbee(no, aktualnie nie biegamy za talerzami w ogóle)/obedience/rally-o/dog dancingu/sztuczek. Zabawki są do zabawy, nie stawiam za nie wymagań, ponieważ i tak są dużo mniejszą motywacją niż żarełko. Może czytając to nie odczuwacie żadnej różnicy, ale przyznaję, że jest OGROMNA. Bo aktualnie nie robimy prawie nic i jest nudno. ;) ale przynajmniej Li jest szczęśliwa, bardziej mi ufa i na tym mi najbardziej zależało :).
PS. serce badane osłuchowo - Lilu 2,5 roku - nie wykryto absolutnie nic niepokojącego :)
Biorąc pierwszego psa do siebie nie miałam jakiś wygórowanych oczekiwań. Li miała być moim najlepszym przyjacielem, miała być moim psem. Nie pamiętam kiedy dokładnie to było, ale w pewnym wieku zaczęłyśmy ćwiczyć pierwsze sztuczki, zaczęłyśmy bawić się w aportowanie, ganiać za frisbee itp. Wszystko było cudownie, ja byłam zachwycona, pies był zachwycony. Mimo, że nasze "treningi" były zdecydowanie za długie, pies był ciągle gotowy i chętny do pracy. Bo to była ZABAWA, my po prostu bawiłyśmy się :) Ja nie miałam żadnych oczekiwań, Lilu nie czuła żadnej presji z mojej strony... cud miód. ;)
Wraz z biegiem czasu zaczęły się się pierwsze zgrzyty. Zwiększała się moja wiedza, a co z tym idzie wymagania i ŚWIADOMOŚĆ jak poszczególne ćwiczenia/sztuczki/inne miały wyglądać. Zaczęłam bardziej przyglądać się naszym sesjom i poprawiać błędy - a jeśli psu nie wychodziło bo źle pokazywałam/Li miała zły dzień/przerosło ją to/nie chciało jej się/miałam za duże wymagania/niepotrzebne skreślić były pierwsze mniejsze lub większe kryzysy. Zaczęłam wywierać na Lilu presję, nad którą w pewnych momentach zdarzało mi się nie panować. Do dzisiaj tak jest - jeśli jestem niestabilna psychicznie (np. zaczynam jeszcze raz jakąś rzecz, chwalę psa, ale w środku jest we mnie jakaś złość, bo nie udało się za pierwszym razem, łatwiej mnie zdenerwować) Lilu cofa się, stoi w miejscu, jest głucha, patrzy na boki i nie ma najmniejszego zamiaru nawiązać ze mną nawet kontaktu wzrokowego, dopóki się nie ustabilizuję ;)
Tak samo do dzisiaj najlepsze są nasze spontaniczne treningi - "poćwiczymy coś? poćwiczymy! dlaczego nie!". Ja nie mam wtedy wymagań i nie naciskam na sucz. Daję Li komendę, ma ją wykonać, jak zrobi dostanie nagrodę i nic więcej od niej nie oczekuję. Nie mam wygórowanych wymagań, zazwyczaj podczas takich ćwiczeń cieszę się tym, że pies w ogóle chce pracować :) ja się cieszę - Li się cieszy - Li chce pracować! Nawet jak zwieje do innego psa nie jestem na nią zła, bo przecież zaraz przyleci i będziemy bawić się dalej.
Z Lilu absolutnie nie przejdzie dokładne planowanie ćwiczeń. Wtedy presja i wymagania podświadomie, automatycznie są większe, bo przecież wiemy i jesteśmy świadomi jak to ma wyglądać. Piesek nie jest wtedy zbyt szczęśliwy i zazwyczaj pracy odmawia, albo robi to bardzo niechętnie. ;) Wiem, że powinnam być wyluzowana i szczęśliwa podczas takich ćwiczeń, ale nie zawsze mi to wychodzi. Jedno małe potknięcie i już w środku się zachwieję, co Lilu potrafi bardzo łatwo wyczuć, a wtedy... klapa.
Jeśli chcę coś z nią zrobić to planuję tylko... co. Np. jeśli chcę poprawić chodzenie przy nodze to owszem, jakiś tam zarys w głowie mam, ale nie planuję szczegółowo ćwiczeń. Poskaczemy do frisbee? OK! Ale czy to będą overy, vaulty, dystansowe... Nieważne! Wyjdzie w praniu! ;) Tak Lilu o wiele lepiej się pracuje, bo obserwuję ją i w zależności obniżam/podwyższam poprzeczkę. Oczywiście są wyjątki, kiedy szczegółowe planowanie pomaga, ale jest ich baaaardzo malutko. :) a wyjątek potwierdza regułę...
Długo zajęło mi zaakceptowanie faktu, że z Lilu jest marny pies sportowy. Predyspozycje fizyczne ma ogromne (mając 35 cm w kłębie potrafi skakać na metr w górę, czasem i więcej, jest z niej mała torpeeeeedka) ale gorzej z samym faktem pracy. Bardzo różnie z tym bywa, więc jeśli mamy się denerwować obie, jeśli coś nie wyjdzie to.... po co? ;)
Gdy miałyśmy kryzysy w pracy często robiłam przerwy na zasadzie spacerujemy, nic nie robimy/klikamy niewielkie rzeczy, lovciamy się i w ogóle... :D Teraz tak jak wygląda przerwa wygląda nasze życie. Mimo żalu pożegnałyśmy się z flyballem, nie pamiętam, kiedy ostatni raz mój pies biegał za piłką. Jeśli biorę ją w jakieś stare lub zupełnie nowe miejsce i widzę, że nie ma ochoty biegać za zabawką nie robi tego. Po prostu spaceruje, idzie obok nawet jeśli wokół pieski pracują. Znacznie zminimalizowałam treningi frisbee(no, aktualnie nie biegamy za talerzami w ogóle)/obedience/rally-o/dog dancingu/sztuczek. Zabawki są do zabawy, nie stawiam za nie wymagań, ponieważ i tak są dużo mniejszą motywacją niż żarełko. Może czytając to nie odczuwacie żadnej różnicy, ale przyznaję, że jest OGROMNA. Bo aktualnie nie robimy prawie nic i jest nudno. ;) ale przynajmniej Li jest szczęśliwa, bardziej mi ufa i na tym mi najbardziej zależało :).
PS. serce badane osłuchowo - Lilu 2,5 roku - nie wykryto absolutnie nic niepokojącego :)
wtorek, 2 października 2012
Lilu i Blair
loczi i bloczi!
ślicznie razem wyglądają, prawda? :)
ale... pozory mylą :D Lilu niezbyt przepada za towarzystwem Ble, ponieważ... Ble jest szczeniaczkiem ;)
A ja patrząc na małą czarno białą zastanawiam się, jak ja wytrzymam ze swoim przyszłym szczeniaczkiem! Nawet urok papisiów mnie do nich nie przekonuje, dużo bardziej wolę podrostki/dorosłe psy, z którymi można już coś robić :D ale jeszcze mam czas...
Niedługo postaram się nabazgrać dłuższą notkę ze zdjęciami, bo dawno nas tutaj nie było :)
czwartek, 30 sierpnia 2012
Back to summer paradise...
Przerażające jest to, jak czas szybko płynie. Jeszcze niedawno skrobałam posta "Podsumowanie wakacyjnych postanowień" (rok temu), zaraz potem cieszyłam się, gdy wychodziłam ze szkoły z zakończenia roku szkolnego (2012)... Ten rok zapowiada się szalony, miejmy nadzieję, że uda mi się go przeżyć :D
A tymczasem postanowiłam naskrobać coś o tegorocznych wakacjach. Nie były jakieś szalone, najbardziej brakowało mi wyjazdu z Lilu na jakąś wieś, bez kontaktu z cywilizacją :PP spacerów po lesie, nad wodę... całe wakacje spędziłyśmy w mieście.
Przez lipiec nie robiłyśmy właściwie nic ;) oprócz nauczenia się kilku nowych sztuczek. Podczas mojego wyjazdu Li była u znajomej, a potem zaczęła się cieczka i tak zleciał nam cały miesiąc :P Sierpień był trochę aktywniejszy, byłyśmy na wielu różnych treningach, spacerach, generalnie mam dość Błoń na najbliższy miesiąc :D wzięłyśmy się w końcu porządnie za obi. Nasze chodzenie przy nodze się poprawiło, choć wciąż nie jest idealne.
A tymczasem postanowiłam naskrobać coś o tegorocznych wakacjach. Nie były jakieś szalone, najbardziej brakowało mi wyjazdu z Lilu na jakąś wieś, bez kontaktu z cywilizacją :PP spacerów po lesie, nad wodę... całe wakacje spędziłyśmy w mieście.
Przez lipiec nie robiłyśmy właściwie nic ;) oprócz nauczenia się kilku nowych sztuczek. Podczas mojego wyjazdu Li była u znajomej, a potem zaczęła się cieczka i tak zleciał nam cały miesiąc :P Sierpień był trochę aktywniejszy, byłyśmy na wielu różnych treningach, spacerach, generalnie mam dość Błoń na najbliższy miesiąc :D wzięłyśmy się w końcu porządnie za obi. Nasze chodzenie przy nodze się poprawiło, choć wciąż nie jest idealne.
Celem naszych wakacji było udoskonalenie pracy w nowych miejscach, gdzie jest dużo więcej rozpraszających bodźców. Czy się to udało? Hmm, niestety to jest temat, nad którym załamuję ręce. Nie wiem od czego to zależy, nie wiem, co jeszcze mam robić, nie wiem, czy nie lepiej odpuścić... praca Li zmienia się jak... no nawet nie umiem znaleźć porównania. Teraz może być ok, ale za sekundę pies nagle BUM! koniec! aktualnie wypięła się na zabawki, ukochane szarpaki są okropne, ostatnio olewa również żarcie... Co mnie bardzo boli nie przychodzi. Gdy ja uciekam ona nie biegnie. Jedynie ok jest w domu, no ale ileż można tłuc sztuczki i to jeszcze w miejscu, które sucz zna na wylot?
Podjęłam również bardzo trudną decyzję, nad którą rozmyślałam godzinami. Zrezygnowałyśmy z flyballu.
Co prawda w przyszłym roku będę biegać z Bertą, ale jednak to nie to samo, co z własnym psem. Mam wrażenie i ogromną nadzieję, że to tylko ciąża urojona, że to minie, że po sterylizacji wszystko zniknie i że to tylko zła bajka. Niestety, jeśli dalej taki stan pozostanie (bo takich kryzysów w naszym życiu był ogrom), będziemy powoli musiały rezygnować ze wszystkiego. Łatwo powiedzieć "nie poddawaj się, walcz!" ale co ja mam zrobić? Nie mam już pomysłu...
wtorek, 14 sierpnia 2012
czwartek, 2 sierpnia 2012
Zabieramy się do pracy!
Cieczka powoli zbliża się ku końcowi - nareszcie wolność! Nic już nas nie trzyma w domu :) Zaczynamy bardzo, bardzo pracować - jeździć, ćwiczyć, socjalizować.
Jak nam minął lipiec? Hmmm... szału nie ma, wiele nie zrobiłyśmy, ale mamy na swoim koncie kilka małych sukcesów. Nowe sztuczki:
"buty" (tak wiem, kreatywna nazwa :D) czyli sztuczka pewnie wszystkim dobrze znana, polega na tym, że pies w pozycji "a kuku" daje łapy na nasze stopy,
"gdzie jest?" smak chowany w prawej lub lewej dłoni, pies ma za zadanie wywęszyć w której i właściwą dłoń pacnąć łapą,
"trzymaj" coś na głowie :)
oraz w końcu mogę powiedzieć, że ostatecznie opanowałyśmy
"ładuj się" czyli wskakiwanie na stopy :)
Chciałam zrobić z nią stanie na stopach gdy ja leżę na plecach, widać że chce, ale nie może, nie umie się przełamać, żeby wskoczyć (z łóżka wchodzi ślicznie). Odpuściłam, po co psa stresować? ;)
Poza sztuczkami Lilu z nienawiści przeszła do lubienia piłek na sznurku! Fajnie się szarpie, jest zaangażowana i piłkę można traktować jako nagrodę. Tak samo jesteśmy na bardzo dobrej drodze do pokazania, że duże frisbee nie gryzie i też się je da łapać! Zdecydowanie widać, że ma jeszcze bardzo lekki i niepewny chwyt przy rzutach, ale sądzę, że trochę pracy i będzie git majonez ;) Szarpie się bardzo ładnie.
Baardzo, bardzo malutko robimy z obi.
Poza tym żyjemy
Jest fajnie! :)
biedne psie dziecko! |
Jak nam minął lipiec? Hmmm... szału nie ma, wiele nie zrobiłyśmy, ale mamy na swoim koncie kilka małych sukcesów. Nowe sztuczki:
"buty" (tak wiem, kreatywna nazwa :D) czyli sztuczka pewnie wszystkim dobrze znana, polega na tym, że pies w pozycji "a kuku" daje łapy na nasze stopy,
"gdzie jest?" smak chowany w prawej lub lewej dłoni, pies ma za zadanie wywęszyć w której i właściwą dłoń pacnąć łapą,
"trzymaj" coś na głowie :)
oraz w końcu mogę powiedzieć, że ostatecznie opanowałyśmy
"ładuj się" czyli wskakiwanie na stopy :)
Poza sztuczkami Lilu z nienawiści przeszła do lubienia piłek na sznurku! Fajnie się szarpie, jest zaangażowana i piłkę można traktować jako nagrodę. Tak samo jesteśmy na bardzo dobrej drodze do pokazania, że duże frisbee nie gryzie i też się je da łapać! Zdecydowanie widać, że ma jeszcze bardzo lekki i niepewny chwyt przy rzutach, ale sądzę, że trochę pracy i będzie git majonez ;) Szarpie się bardzo ładnie.
Baardzo, bardzo malutko robimy z obi.
Poza tym żyjemy
czajnik ;p |
Jest fajnie! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)