Biorąc pierwszego psa do siebie nie miałam jakiś wygórowanych oczekiwań. Li miała być moim najlepszym przyjacielem, miała być moim psem. Nie pamiętam kiedy dokładnie to było, ale w pewnym wieku zaczęłyśmy ćwiczyć pierwsze sztuczki, zaczęłyśmy bawić się w aportowanie, ganiać za frisbee itp. Wszystko było cudownie, ja byłam zachwycona, pies był zachwycony. Mimo, że nasze "treningi" były zdecydowanie za długie, pies był ciągle gotowy i chętny do pracy. Bo to była ZABAWA, my po prostu bawiłyśmy się :) Ja nie miałam żadnych oczekiwań, Lilu nie czuła żadnej presji z mojej strony... cud miód. ;)
Wraz z biegiem czasu zaczęły się się pierwsze zgrzyty. Zwiększała się moja wiedza, a co z tym idzie wymagania i ŚWIADOMOŚĆ jak poszczególne ćwiczenia/sztuczki/inne miały wyglądać. Zaczęłam bardziej przyglądać się naszym sesjom i poprawiać błędy - a jeśli psu nie wychodziło bo źle pokazywałam/Li miała zły dzień/przerosło ją to/nie chciało jej się/miałam za duże wymagania/niepotrzebne skreślić były pierwsze mniejsze lub większe kryzysy. Zaczęłam wywierać na Lilu presję, nad którą w pewnych momentach zdarzało mi się nie panować. Do dzisiaj tak jest - jeśli jestem niestabilna psychicznie (np. zaczynam jeszcze raz jakąś rzecz, chwalę psa, ale w środku jest we mnie jakaś złość, bo nie udało się za pierwszym razem, łatwiej mnie zdenerwować) Lilu cofa się, stoi w miejscu, jest głucha, patrzy na boki i nie ma najmniejszego zamiaru nawiązać ze mną nawet kontaktu wzrokowego, dopóki się nie ustabilizuję ;)
Tak samo do dzisiaj najlepsze są nasze spontaniczne treningi - "poćwiczymy coś? poćwiczymy! dlaczego nie!". Ja nie mam wtedy wymagań i nie naciskam na sucz. Daję Li komendę, ma ją wykonać, jak zrobi dostanie nagrodę i nic więcej od niej nie oczekuję. Nie mam wygórowanych wymagań, zazwyczaj podczas takich ćwiczeń cieszę się tym, że pies w ogóle chce pracować :) ja się cieszę - Li się cieszy - Li chce pracować! Nawet jak zwieje do innego psa nie jestem na nią zła, bo przecież zaraz przyleci i będziemy bawić się dalej.
Z Lilu absolutnie nie przejdzie dokładne planowanie ćwiczeń. Wtedy presja i wymagania podświadomie, automatycznie są większe, bo przecież wiemy i jesteśmy świadomi jak to ma wyglądać. Piesek nie jest wtedy zbyt szczęśliwy i zazwyczaj pracy odmawia, albo robi to bardzo niechętnie. ;) Wiem, że powinnam być wyluzowana i szczęśliwa podczas takich ćwiczeń, ale nie zawsze mi to wychodzi. Jedno małe potknięcie i już w środku się zachwieję, co Lilu potrafi bardzo łatwo wyczuć, a wtedy... klapa.
Jeśli chcę coś z nią zrobić to planuję tylko... co. Np. jeśli chcę poprawić chodzenie przy nodze to owszem, jakiś tam zarys w głowie mam, ale nie planuję szczegółowo ćwiczeń. Poskaczemy do frisbee? OK! Ale czy to będą overy, vaulty, dystansowe... Nieważne! Wyjdzie w praniu! ;) Tak Lilu o wiele lepiej się pracuje, bo obserwuję ją i w zależności obniżam/podwyższam poprzeczkę. Oczywiście są wyjątki, kiedy szczegółowe planowanie pomaga, ale jest ich baaaardzo malutko. :) a wyjątek potwierdza regułę...
Długo zajęło mi zaakceptowanie faktu, że z Lilu jest marny pies sportowy. Predyspozycje fizyczne ma ogromne (mając 35 cm w kłębie potrafi skakać na metr w górę, czasem i więcej, jest z niej mała torpeeeeedka) ale gorzej z samym faktem pracy. Bardzo różnie z tym bywa, więc jeśli mamy się denerwować obie, jeśli coś nie wyjdzie to.... po co? ;)
Gdy miałyśmy kryzysy w pracy często robiłam przerwy na zasadzie spacerujemy, nic nie robimy/klikamy niewielkie rzeczy, lovciamy się i w ogóle... :D Teraz tak jak wygląda przerwa wygląda nasze życie. Mimo żalu pożegnałyśmy się z flyballem, nie pamiętam, kiedy ostatni raz mój pies biegał za piłką. Jeśli biorę ją w jakieś stare lub zupełnie nowe miejsce i widzę, że nie ma ochoty biegać za zabawką nie robi tego. Po prostu spaceruje, idzie obok nawet jeśli wokół pieski pracują. Znacznie zminimalizowałam treningi frisbee(no, aktualnie nie biegamy za talerzami w ogóle)/obedience/rally-o/dog dancingu/sztuczek. Zabawki są do zabawy, nie stawiam za nie wymagań, ponieważ i tak są dużo mniejszą motywacją niż żarełko. Może czytając to nie odczuwacie żadnej różnicy, ale przyznaję, że jest OGROMNA. Bo aktualnie nie robimy prawie nic i jest nudno. ;) ale przynajmniej Li jest szczęśliwa, bardziej mi ufa i na tym mi najbardziej zależało :).
PS. serce badane osłuchowo - Lilu 2,5 roku - nie wykryto absolutnie nic niepokojącego :)