A znacie takiego, który potrafi nie wyhamować z biegu, uderzyć się w zad i w konsekwencji tegoż zdarzenia zrobić sobie COŚ?
Nie?
TUTURUTUTUTU, oto Lilu!
Czemu piszę "zrobić sobie COŚ"... otóż sama bym chciała wiedzieć co mój głupek sobie zrobił. Wszystko zaczęło się w sobotę tydzień temu. Niestety nie było mnie przy tym zdarzeniu, jedynie wiem z opisu mojej mamy - Liloka chyba złapała głupawka, ja miałam przemeblowanie w pokoju więc łóżko na środku, piesek nie zauważył, nie wyhamował i TRACH, przywalił zadem, ponoć solidnie... Resztę soboty było widać że troszkę gorzej chodzi i nie skacze (na łóżko, na ludzi itp.), ale następnego dnia wszystko wróciło do normy, poniedziałek ok więc sprawę olałam, aż do wtorku... kiedy to Lilu chyba chciała się mnie pozbyć z tego świata przez zawał. Wyobraźcie sobie, że piesek leży na dywanie, grzecznie, wy coś tam sobie robicie tyłem do niego, a tu nagle PISK! Dziki pisk i pies biegający w przerażeniu z zadem przy ziemi, a im bardziej jest przestraszona tym bardziej piszczy. Trwało to może minutę i ten wtorek był najgorszym dniem w całej historii Lilokowej autodestrukcji. Czyli po prostu wstała i coś ją musiało mocno zaboleć. Potem nastąpiło powolne chodzenie, nawet nie chodzenie a człapanie, dyszenie, niemożność schylenia się do miski, przejście kilku kroczków po czym stanie w miejscu, brak wydrapywania sobie dobrego miejsca do spania tylko od razu gleba, na pierwszy rzut oka widać, że coś jest nie tak. Ja przestraszona takim stanem rzeczy w środę rano pognałam do weta (wal się szkoło). Oczywiście najczarniejsze wizje - stawy, kości, kręgosłup, nerki, wszystko uszkodzone, niemalże już widziałam ją na łożu śmierci. Pani posłuchała o tym jak piesek nie umie biegać ;) powykręcała na wszystkie możliwe strony, a piesek... nic. Łapa wyciągnięta, druga też, a pieska nie boli. Cudownie ozdrowiała? Nie wiem, ale do dzisiaj nie mogę pojąć jak mogło ją nic nie boleć skoro dzień wcześniej była jaka była. Dostałyśmy tabletki przeciwbólowe i jeśli ten stan wróci to przychodzimy na rtg. Wszystko było cacy, jednak zauważalny był pewien dyskomfort i niepewność przy używaniu tylnych łapek (brak biegania, nie skacze, nie staje, momentami spowolniony ruch). Więc nie czekałam na nic więcej i pojechałyśmy na prześwietlenie. Co nam pokazało? Piękny szkielecik, wszystkie kosteczki całe, na swoim miejscu, narządy wewnętrzne w stanie nienaruszonym (czyste, piękne serce!). Dobra wiadomość.
Zła jest natomiast taka, że dalej nie wiemy co jej jest. Dzisiejszy dzień cały przespała i widocznie nie chce się jej ruszać. W takim razie co sobie uszkodziła? Mięśnie? Przejdzie samo czy nie?
Ehh, co dalej Liloku?